Na naukę czasem jest za wcześnie
Z Małgorzatą Rymaszewską, psychologiem, psychoterapeutką i dyrektorem Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej „Rodzice i Dzieci” rozmawia Ewa Pągowska (www.edziecko.pl)
2008-03-26, ostatnia aktualizacja 2008-03-25 16:17
Zanim zapiszemy dziecko na kolejne zajęcia, odpowiedzmy sobie szczerze na pytanie, czyje potrzeby realizujemy – jego, czy swoje własne?
Co pani sądzi o uczeniu rocznych dzieci czytania?
Można to robić, tylko po co? Jak pokazują badania, większość dzieci, bez względu na to kiedy rozpoczęły tę naukę, w wieku około 10 lat czyta mniej więcej tak samo. Oczywiście niektóre są szczególnie uzdolnione w tym kierunku. One zwykle uczą się czytać wcześniej niż rówieśnicy i nie są im do tego potrzebne ani specjalne metody, ani zachęty. Pamiętajmy, że edukacja zawsze musi być dostosowana do indywidualnych potrzeb i możliwości dziecka. Ostatnio obserwuję niebezpieczną tendencję poganiania maluchów w rozwoju. Przykładem może być posyłanie dwulatków do przedszkola i oczekiwanie od nich, że będą umiały się ze sobą bawić. A przecież nawet trzylatki często jeszcze tego nie potrafią i bawią się nie tyle ze sobą, co obok siebie.
Na drugim krańcu są rodzice, którzy całkowicie rezygnują z posyłania dziecka do przedszkola. Czy słusznie?
Nie. Zwłaszcza w dużym mieście, gdzie większość dzieci chodzi do przedszkola. Te, które zostaną w domu, później w zerówce mogą mieć kłopot z odnalezieniem się w grupie… Spotkałam kiedyś chłopca, który nie rozumiał, co znaczy, jak mu kolega pokaże język. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkał. Zawsze chodził na spacery z dziadkiem za rękę i prowadzili uprzejme rozmowy.
Na ile istotny jest wybór przedszkola? Wielu rodziców obawia się, że posyłając dziecko do placówki, w której nie ma bogatej oferty zajęć dodatkowych niemalże przekreślają jego przyszłość.
Najważniejsze przy wyborze przedszkola jest to, by pracujące w nim panie potrafiły zapewnić dziecku poczucie bezpieczeństwa, zaspokoić jego potrzeby emocjonalne i społeczne. Ważne jest ich przygotowanie pedagogiczne i doświadczenie. Czasami w przedszkolu jest mnóstwo wspaniałych zajęć, ale personel nie potrafi właściwie zareagować na dziecięcą kłótnię czy bójkę. Angielski, karate, lepienie z gliny mogą być więc atutem przedszkola, ale nie głównym kryterium wyboru.
A angielski? Panuje przekonanie, że żeby dziecko w przyszłości dobrze posługiwało się tym językiem, to musi rozpocząć naukę najpóźniej w przedszkolu.
Na pewno dzięki temu będzie mu trochę łatwiej opanować ten język w szkole. Jednak jego przewaga nad rówieśnikami, które nie miały kontaktu z angielskim kontaktu nie będzie nie będzie taka duża. Przecież żadne dziecko, które uczyło się obcego języka wyłącznie w przedszkolu albo na zajęciach dodatkowych (nawet prowadzonych metodą Helen Doron) nie potrafi się nim posługiwać. Ja w każdym razie jeszcze takiego nie spotkałam. Do tego potrzebny jest wielogodzinny, codzienny kontakt z językiem.
Ile zajęć dodatkowych może mieć trzyletni przedszkolak?
Jeśli spędza w przedszkolu 8-9 godzin, to nie powinien mieć już żadnych zajęć dodatkowych. Oczywiście są wyjątki. Niektóre dzieci same szukają nowych wrażeń. Wciąż im mało. Z takim dzieckiem po przedszkolu można się ewentualnie wybrać na basen. Jednak nie po to, by uczyło się pływać, tylko, żeby sobie mogło pobaraszkować w wodzie. Dodatkowe zajęcia można na pewno zaproponować dzieciom, które spędzają w przedszkolu tylko trzy godziny dziennie. Zanim jednak to zrobimy, odpowiedzmy sobie szczerze na pytanie: czyje potrzeby realizuję – dziecka, czy swoje? Najpierw zapytajmy malucha, czy rzeczywiście ma na nie ochotę.
A jeśli nie ma, ale jest ruchowo mniej sprawny niż rówieśnicy i rodzice uważają za swój obowiązek pomóc mu dogonić grupę?
Ale czy to oznacza, że od razu muszą go zapisywać na judo czy tenisa? Czasem wystarczy zabrać go kilka razy na plac zabaw. Poza tym to zupełnie normalne, że dzieci nie rozwijają się we wszystkich dziedzinach równomiernie. Zresztą z czasem zwykle wszystko się wyrównuje. O wiele gorsze od mniejszej sprawności ruchowej jest dla dziecka bezustanne porównywanie z go z rówieśnikami. Przecież ono wyczuwa, że jesteśmy z niego niezadowoleni i samo zacznie źle myśleć o sobie.
A jeśli rodzice posyłają dziecko na dodatkowe zajęcia bo uważają, że ono ma jakieś szczególne zdolności i chcą je rozwijać?
To ważne, by odnaleźć i pielęgnować w dziecku jego talenty. Nie tyle po to, by wkrótce stało się najlepsze w jakiejś dziedzinie, ale by wzmocnić jego poczucie własnej wartości. Jeśli lubi muzykę, ma słuch i poczucie rytmu, możemy je zapisać na naukę gry na pianinie. Czas pokaże, czy rzeczywiście je to interesuje i czy ma w tym kierunku predyspozycje. Jednak nawet jeśli dziecko jest wszechstronnie utalentowane, oprzyjmy się pokusie zapisywania go na szereg rożnych zajęć. Nawet jeśli będzie o to prosić. Wybierzmy wspólnie najwyżej dwa ich rodzaje, tłumacząc mu, że musi mieć jeszcze czas na odpoczynek i zabawę.
Czym grozi przemęczenie dziecka?
Zaburzeniami jego rozwoju. Emocjonalnego, fizycznego i intelektualnego. Jeśli zabierzemy przemęczonego malucha do teatru, to on i tak nie odbierze spektaklu, nie przetworzy go i nie zrozumie sensu przedstawienia. Zmęczone dzieci nie potrafią się na niczym skupić i często uciekają w chorobę – u trzylatków są to najczęściej bóle głowy albo brzucha, a także lęki. Maja też często mniejsze poczucie bezpieczeństwa, bo nadmiar zajęć oznacza zazwyczaj ograniczony kontakt z rodzicami. Mnie nie przekonuje argument, że dziecko świetnie się bawi na tych wszystkich zajęciach dodatkowych, a ta godzina, która pozostaje mu na kontakt z rodzicami, jest spędzona bardzo atrakcyjnie. Nie zgadzam się z opinią, że liczy się tylko jakość spędzanego z dzieckiem czasu. Ilość też jest ważna.
A jeśli jesteśmy z dzieckiem np. sześć godzin dziennie, to czy rzeczywiście przez cały ten czas musimy mu proponować nowe zabawy, uczyć je i pobudzać w rozwoju?
Oczywiście, że nie. Nie ma nic złego w tym, że mama leży na kanapie i rozwiązuje krzyżówkę, a synek bawi się obok klockami, potem coś tam sobie razem zbudują, a później pójdą do sklepu. Ciągłe skupianie się na maluchu i organizowanie mu czasu prowadzi często do zaburzeń koncentracji uwagi i braku samodzielności.
To znaczy, że nie powinniśmy interweniować, kiedy dziecko w kółko wybiera tę samą zabawę?
To normalne, że dziecko w pewnych okresach swojego życia chce się wciąż bawić w to samo. Możemy mu pokazać inne możliwości spędzania czasu, ale nie powinniśmy go do niczego zmuszać. Czasem wystarczy pozwolić mu bawić się np. kolejką, a samej usiąść obok i zająć się układaniem puzzli. Jest duża szansa, że dziecko zainteresuje się tym, co robimy i do nas dołączy.
A może jest coś, do czego warto namawiać kilkulatka?
Do słuchania bajek, do zabaw z rówieśnikami… A pięciolatka, do rysowania, bo to mu się później przyda przy nauce pisania. Jeśli dziecko wyraźnie protestuje przeciwko jakiejś czynności, postarajmy się dowiedzieć, dlaczego. Może np. nie lubi książek, bo nasz wybór jest nieodpowiedni? Zdarza się, że rodzice czytają dwulatkowi, powiedzmy, „Dzieci z Bullerbyn”, bo „to taka fajna książka dla dzieci”. I to rzeczywiście jest fajna książka dla dzieci, tyle, że sześcio- czy siedmioletnich. Kiedyś nie było tylu tytułów dla dzieci i kilkulatkom czytało się to, co było w domu, nawet „Trylogię”. Ale dzisiaj bez trudu znajdziemy mądre i ładnie wydane książki na każdy wiek.
Rodzice, którzy spełniają niemal każdą prośbę dziecka w imię rozwijania jego zainteresowań, często też wiele od niego oczekują.
Tak. Najpierw kupują maluchowi aparat cyfrowy, a potem liczą że „w zamian” on zrobi idealne zdjęcia. Kiedy tak nie jest, krzywią się i tłumaczą, że trzeba wybrać odpowiedni obiekt, nie zasłaniać obiektywu ręką i dobrze wymierzyć odległość. W rezultacie nikt nie jest zadowolony. Zapominamy często, że w przeciwieństwie do dorosłych, dla małego dziecka ważniejsze od efektu jest dochodzenie do niego, proces tworzenia i możliwość nauki na własnych błędach. Jeśli będziemy podpowiadać mu rozwiązania, wyręczać je i stale nim kierować, ono nie będzie potem umiało osiągnąć niczego samodzielnie. Nawet mu się nie będzie chciało. Pozwólmy mu więc samemu dojść do wniosku, że trzeba równo postawić klocki, żeby budowla się nie rozpadła, że czasem potrzeba wielu prób, nim to się w końcu się udało.
Dzieci, którym całe dnie wypełniamy atrakcjami, fundujemy drogie sporty, na których uprawianie często nas samych już nie stać, zaczynają oczekiwać, że tak już będzie zawsze.
Trudno im się dziwić. Tak wychowywane dzieci nie będą też często respektowały cudzych potrzeb. Potem podchodzą do mamy i mówią: „wstań, bo chcę usiąść”. Pamiętajmy, że nie tylko my musimy szanować potrzeby dziecka, ale i ono musi nauczyć się szanować nasze.
Swobodna zabawa
Niesłusznie uważana za marnotrastwo czasu, w rzeczywistości jest o wiele ważniejsza dla malucha niż nauka angielskiego czy pływania.
Swobodna zabawa polega na tym, że dziecko ma szansę zastanowić się na co ma ochotę i zdecydować, czym chce się zająć nawet jeśli miałoby to być tylko „posnucie się” czy „ponudzenie” . Niestety w niektórych przedszkolach nie ma takiej możliwości – wciąż musi się czegoś uczyć albo bawić tak, jak każe wychowawczyni. Nie może samo wybrać, czy chce się pohuśtać, czy lepić babki z piasku, bo panie już zaplanowały wycieczkę do parku, połączoną z nauką rozpoznawania listków. Jeśli w taki sposób wygląda cały dzień, dziecko ma prawo czuć się bardzo zmęczone. Łatwo też może stracić kontakt ze swymi uczuciami. Później nie potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie „czy jest mi smutno, czy się nudzę?”. Nie ma okazji zdobyć tak ważnej wiedzy o sobie.