Z Małgorzatą Rymaszewską, psycholożką i psychoterapeutką z gabinetu Rodzice i Dzieci, rozmawia Ewa Pągowska (www.edziecko.pl)
2008-12-22, ostatnia aktualizacja 2008-12-16 11:26
Kiedy spotykamy się z zaprzyjaźnionymi rodzinami, nieraz dochodzi do kłótni między maluchami. To jedna z bardziej niezręcznych sytuacji dla nas, rodziców.
Czy kiedy przyjmujemy znajomych z dziećmi u siebie, albo jesteśmy u nich z wizytą, powinniśmy przez cały czas być obecni przy zabawie naszych malców?
Skąd ten pomysł? Dzieci mogą zająć się sobą, a dorośli sobą. Maluchom swobodna zabawa zwykle dostarcza więcej radości, niż nadzorowana przez rodziców. Oczywiście zakładam, że miejsce, w którym mają przebywać dzieci, zostało tak urządzone, że nie grozi im niebezpieczeństwo – nie spadnie na nie żadna szafa, ani półka.
Ale przecież dzieci kłócą się, popychają, wyrywają sobie zabawki…
To nie powód, by cały czas kontrolować dzieci. Nieustannie pilnując maluchów i drżąc o ich bezpieczeństwo, w pewnym sensie wyrządzamy im krzywdę. W ten sposób przekazujemy bowiem informację, że świat jest niebezpieczny i pełen wrogów lub że one same nie zasługują na nasze zaufanie. Zaszczepiamy w nich lęk. Lepiej, dopóki nasze dziecko chce się bawić z dzieckiem znajomych, uznać, że wszystko jest w porządku i nie ingerować w zabawę.
Co więc robić, gdy z dziecięcego pokoju zaczynają dochodzić odgłosy kłótni?
Nic. Już prędzej zajrzałabym tam, gdyby zaległa cisza, bo to może oznaczać, że dzieci wpadły na jakiś niezbyt bezpieczny pomysł i np. obcinają sobie włosy nożyczkami do papieru. Jeśli słychać jedynie sprzeczkę, ale nikt nie płacze ani nie biegnie do nas na skargę, nie interweniujmy. Pozwólmy samym dzieciom znaleźć wyjście z sytuacji. Jeśli będziemy rozwiązywać każdy konflikt, to zawsze będą zabiegały o nasze wstawiennictwo. Kilkulatek przyzwyczajony do tego, że jak się tylko skrzywi, to rodzice wezmą go w obronę, może się nawet posunąć do tego, że sam się uszczypnie i zawoła: „mamo, on mnie uszczypnął” – żeby tylko postawić na swoim.
A jak postąpić, jeśli dzieci przyjdą do nas na skargę?
Zacznijmy od założenia, że całej prawdy i tak nie poznamy. Nawet jeśli wydaje nam się oczywiste, że wina leży po stronie dziecka przyjaciółki, a dowodem ma być guz na czole naszego malca, powstrzymajmy się od ferowania wyroków. Ten, kto uderzył, mógł zostać sprowokowany. Oczywiście agresja nie jest sposobem na rozwiązywanie konfliktów i dzieci muszą tę informację od nas usłyszeć. Chodzi mi jednak o to, by nie mówić „ty jesteś winny, a ty niewinny”. Lepiej obojgu powiedzieć: „jeśli będziecie się bić, to nie będziecie się razem bawić”. Można nawet na kilka minut rozdzielić dzieci. Trzeba także dopuścić, że czasem jedno może drugiemu sprawić ból niechcący. Bywa, że ma nawet bardzo dobre intencje, bo na przykład chce to drugie przytulić, ale zrobi to za mocno i tamto zacznie płakać. Wtedy po powrocie do domu warto razem z malcem wszystko przeanalizować. Zapytać np.: „po co przytulamy?” Jeśli dziecko odpowie: „żeby było przyjemnie”, zadajemy kolejne pytanie: „a czy jak się tak mocno kogoś ściśnie, to jest mu przyjemnie?”… I tak drążymy temat do momentu, kiedy dziecko samo dojdzie do wniosku, jak przytulać, żeby to było miłe. Takie naprowadzanie dzieci na rozwiązanie problemu metodą zadawania pytań, jest dużo lepsze, niż dawanie gotowych wskazówek.
Co robić, gdy dzieci bardzo różnią się temperamentem? Nasze jest powolne, a to drugie pełne energii?
Jeśli synek znajomych nie jest agresywny, tylko przyzwyczajony do zabaw, w których siła i sprawność gra decydującą rolę, wtedy warto z nim porozmawiać. Można mu zaproponować, by zaopiekował się naszym malcem i np. pouczył go ciosów karate. Wcześniej trzeba z nim jednak omówić, jak ma to robić, by nie wyrządzić krzywdy. Przewagę silniejszego można więc potraktować jako atut i pomóc mu ją dobrze wykorzystać.
A jeśli chłopiec jest agresywny i celowo robi krzywdę?
Jeśli nie wyrabiamy sobie opinii o nim na podstawie jednego incydentu, tylko kilku spotkań, w czasie których naumyślnie spycha nasze dziecko z krzesła, bije, albo grozi (na własne uszy słyszałam, jak pewien chłopiec powiedział do drugiego: „wepcham ci do buzi szkło, żebyś wymiotował krwią, a potem cię zabiję”), radziłabym unikać spotkań z nim. Nie zapraszać do siebie i nie chodzić do niego.
Bywa, że to nasze jest uznawane za agresora. Co wtedy?
Jeśli rzeczywiście nasze dziecko zachowuje się niegrzecznie, trzeba z nim porozmawiać i postawić sprawę jasno: „jeśli będziesz bić inne dzieci albo niszczyć im zabawki, to nie pozwolę ci się z nimi bawić”. Warto też razem z nim się zastanowić, z czego bierze się jego niewłaściwe zachowanie i co można zrobić, by je zmienić.
A jeśli uważamy, że zarzuty np. naszej sąsiadki są bezpodstawne?
Przede wszystkim kiedy ktoś zaczyna krytykować nasze dziecko – a nie jedynie zwracać mu uwagę – można mu przerwać i spokojnie powiedzieć „wiesz, wolałabym sama to załatwić”. Na osobności natomiast można mu zaproponować, by spotykać się bez dzieci, bo zabawa wyraźnie się nie klei. Jeśli oskarżenia były rzeczywiście przesadzone, to sąsiadka kierowała je zapewne też pod adresem innych dzieci i w gruncie rzeczy uważa, że nie ma dla jej malca odpowiedniego towarzystwa. Być może po pewnym czasie uświadomi sobie, że swymi uwagami może skazać dziecko na samotność i będzie chciała załagodzić sytuację. Warto wtedy dać im kolejną szansę.
Czy w ogóle mamy prawo zwracać uwagę cudzemu dziecku?
Moim zdaniem tylko wtedy, gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo. W innych sytuacjach lepiej się od uwag powstrzymać. A już na pewno od oceniania dziecka, mówienia: jesteś zły, niedobry, niegrzeczny itd. Zresztą takich słów żadne dziecko od nikogo nie powinno słyszeć. Można natomiast zwrócić uwagę małemu gościowi, który łamie zasady panujące w naszym domu. Trzeba mu wyjaśnić, że np. u nas nie wchodzi się z butami na kanapę, czy nie maluje po ścianach. Dobrze, by dziecko miało okazje się nauczyć, że w różnych miejscach panują różne zasady i trzeba się do nich dostosować. Nie zasady lepsze czy gorsze, tylko inne.
A jeśli dziecko znajomych zachowuje się, naszym zdaniem, karygodnie: przeklina albo kopie rodziców? Możemy zwrócić mu uwagę?
Raczej nie. Możemy jedynie porozmawiać z naszym, żeby nie naśladowało kolegi. Nie radziłabym też robić uwag rodzicom. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka, np. widzimy, że koleżanka nie pilnuje swojego malca, kiedy ten bawi się nad stawem. Wtedy możemy podzielić się z nią naszym niepokojem. Trzeba jednak zrobić to taktownie. Niedopuszczalne jest krytykowanie rodziców przy ich dzieciach.
To się jednak zdarza, nawet często. Można np. usłyszeć: „nie pozwalasz mu pić coca-coli? To chyba przesada” albo: „już dawno powinnaś ją nauczyć jeździć na rowerze”. Jak na to reagować?
Jeśli uwagi są sporadyczne, ucinać je i nie wracać do sprawy. Jeśli pojawiają się często, poprosić koleżankę, by ich nie robiła. Co do jedzenia, warto pamiętać, że to rodzice ustalają, co dziecko może jeść i ich decyzja jest niepodważalna. Zanim więc poczęstujemy kilkulatka jakimś smakołykiem, dobrze jest zapytać jego mamę o zgodę. A jeśli chodzi o porównywanie dzieci, ich umiejętności i stopnia rozwoju, to nie musi ono być szkodliwe, ale wnioski lepiej zachować dla siebie.
Przecież mówi się żeby dzieci nie porównywać.
Wszystko zależy od tego, czemu te porównania mają służyć. Jeśli nasz dwulatek nic nie mówi, to obserwacja jego rówieśników zmobilizuje nas do wizyty u specjalisty. Ale na pewno nie ma sensu stawać do wyścigu o to, które dziecko zna więcej literek albo jest bardziej przebojowe. Wiem, że szczególnie to ostatnie spędza rodzicom sen z powiek. Martwią się, kiedy ich malec poddaje się woli innych dzieci i nie chce walczyć o swoje.
Bo boją się, że nie poradzi sobie w życiu…
Wcześniej powinni się upewnić, czy dziecku to rzeczywiście przeszkadza. Jeśli tak, to muszą się zastanowić, skąd wzięła się jego bierna postawa. Może sami ją wykształcili nieustannie sterując dzieckiem? Jeśli nie pozwalamy kilkulatkowi o niczym decydować, ani buntować się przeciwko nam, to nie możemy oczekiwać, że potem on będzie umiał zadbać o swoje interesy. Może jednak okazać się, że maluch jest bardzo zadowolony z tego, że nie gra roli lidera i choćby nam samym to przeszkadzało, powinniśmy się z tym pogodzić. Najlepsze, co możemy zrobić, to zaakceptować dziecko takim, jakim jest, razem z jego mniejszą przebojowością, niechęcią do gier planszowych czy wspinania się po drabinkach.