„Dlaczego dziecko nie chce jeść”
Dlaczego dziecko nie chce jeść
Z psychoterapeutką Małgorzatą Rymaszewską rozmawia Ewa Pągowska (www.edziecko.pl). Małgorzata Rymaszewska jest psychologiem i psychoterapeutką dziecięcą. Prowadzi warszawski ośrodek psychologiczno-pedagogiczny „Rodzice i Dzieci”.
2008-04-21, ostatnia aktualizacja 2008-04-21 16:21
Skarżymy się często, że nasze dzieci nie chcą jeść albo jedzą nie to, co trzeba i nie wtedy, kiedy trzeba. A może sami się do tego przyczyniamy?
Kiedy do pani gabinetu przychodzi kobieta, która mówi, że ma problem, bo jej dziecko jest niejadkiem….
… to zwykle za chwilę dodaje, że jest też alergikiem.
Alergia robi z dziecka niejadka?
Raczej uruchamia pewien mechanizm psychologiczny.
Z rozmów z pediatrami wiem, że wbrew powszechnej opinii, stosunkowo niewielki procent dzieci rzeczywiście ma alergię. Często lekarze rozpoznają ją nieco na wyrost, bez dodatkowych badań, albo radzą wykluczyć wiele produktów z jadłospisu malca na wszelki wypadek. I wtedy zwykle całe życie rodziny zaczyna się obracać wokół jedzenia. Mamy wprowadzają restrykcyjne diety oraz mnóstwo zakazów i nakazów. W rezultacie posiłki zaczynają się dziecku kojarzyć z czymś nieprzyjemnym i może właśnie dlatego ich unika. Nie chcę przez to powiedzieć, że należy lekceważyć alergię tylko – że warto sprawdzić, czy dziecko rzeczywiście na nią cierpi. A nawet jeśli jesteśmy tego pewni, postarajmy się nie robić wokół tej choroby wielkiego szumu. Nieustanne koncentrowanie się na tym, co należy, a czego nie wolno jeść sprawia, że dziecko odbiera przekaz: „jedzenie to problem”.
Ale nie tylko w rodzinach małych alergików jedzenie jest problemem.
To prawda. Polskie mamy trapią się głównie tym, że ich dzieci za mało jedzą. Takie zamartwianie się jest charakterystyczne dla biednych krajów. Myślę, że okresy biedy i wojen, które były naszym udziałem, wpłynęły na nasz stosunek do żywienia dzieci.
Karmienie bywa też głównym sposobem okazywania miłości. Niektóre mamy wyniosły z domu przekonanie, że kochająca matka robi wszystko, by dziecko było najedzone. Łatwo więc wyobrazić sobie, co czują, gdy malec nie ma apetytu. Zwłaszcza jeśli tak bardzo się starały przygotować dla niego urozmaicony i wartościowy posiłek. Wtedy czasami próbują nawet zmusić dziecko do jedzenia. A w takiej atmosferze przymusu ono nie ma okazji przekonać się, że obiad może być przyjemnością i miłym rodzinnym rytuałem.
Co ma więc zrobić mama niejadka?
Przede wszystkim zastanowić się, na jakiej podstawie uznała swoje dziecko za niejadka. Może ono je tyle, ile powinien jeść mały człowiek, który waży powiedzmy 20 kilogramów, a mama nakłada mu na talerz prawie tyle samo co sobie? Czasami rzeczywiście dziecko nie chce nic zjeść na śniadanie, obiad i kolację, bo pomiędzy posiłkami dostaje bardzo kaloryczne przekąski. Nie mam tu na myśli tylko słodyczy, ale także „niewinnego” Kubusia. Myślimy: „to tylko soczek”, a dla dwulatka to prawie pełny posiłek. A może po prostu dziecko ma mniejsze zapotrzebowanie na jedzenie? To tak jak z dorosłymi – niektórym dla zaspokojenia głodu wystarczy jedna kanapka, innym trzy. Jeśli malec je mniej niż rówieśnicy, ale dobrze się rozwija, nie ma anemii, a jego waga mieści się w granicach normy, to nie ma powodów do niepokoju. Pod tym względem warto dziecku zaufać. Badania pokazują, że jego organizm sam wie, ile mu potrzeba. Dziecko musi też mieć okazję poznać uczucie głodu i sytości. To konieczne do pomyślnego przejścia od bycia karmionym do samodzielnego jedzenia.
Co w takim razie powinna zrobić mama, kiedy dziecko na widok obiadu mówi „nie będę jeść”?
Pozwolić mu na to. Może namawiać, ale nie zmuszać. Trzeba powiedzieć: „Teraz jest pora obiadu. Jeśli nie chcesz jeść, to możesz wstać od stołu, ale do podwieczorku nic już nie dostaniesz”. I trzeba słowa dotrzymać.
A jeśli nie dotrzymamy?
To takie sytuacje będą się powtarzały. Dziecko nie będzie chciało jadać obiadu ze wszystkimi, by po godzinie oznajmiać, że jest głodne. Nie zapominajmy, że na żądanie karmi się jedynie piersią niemowlęta. Już dwulatka warto uczyć, że są stałe pory posiłków i cała rodzina je to samo. W tym wieku dziecko może jeść już właściwie wszystko, więc nie ma potrzeby przygotowywania mu osobnych dań ani miksowania potraw. Karmiąc je tym, na co ma ochotę, i wtedy, kiedy ma ochotę, przekazujemy mu komunikat, że jest najważniejsze. Poza tym, kiedy dziecko widzi, że jego mama zrobi wiele, byle tylko zjadło, może zacząć nią manipulować, np. odsuwać od siebie talerz, bo mama nie pozwoliła mu oglądać bajki – posługiwać się jedzeniem, by osiągnąć swój cel. Trochę tak jak my, kiedy nagradzamy je cukierkiem czy czekoladką albo karzemy odmową.
To chyba nie jest właściwa metoda wychowawcza?
Zdecydowanie nie. Groźba: „jak nie sprzątniesz zabawek z salonu, to nie dostaniesz czekolady” nie ma żadnego sensu. W karaniu dziecka chodzi o to, by pozwolić mu odczuć naturalne konsekwencje niewłaściwego zachowania, czyli np. zabronić zabawy w salonie, skoro nie chce potem odnosić zabawek do swojego pokoju. Brak słodyczy trudno uznać za naturalną konsekwencję bałaganu. Poza tym, jeśli będziemy karać lub nagradzać dziecko jedzeniem, to ono może w przyszłości tak samo postępować wobec siebie. A to grozi zaburzeniami odżywiania.
Czy zdarzają się one u małych dzieci?
Stosunkowo rzadko i różnią się od tych, na jakie cierpią nastolatki, chociaż bywa, że na anoreksję chorują już ośmioletnie dziewczynki. Im wcześniej zaczynają się odchudzać, tym bardziej są nią zagrożone. Sygnałem ostrzegawczym powinno być wszystko to, co świadczy o tym, że nasza córka uzależnia poczucie własnej wartości od swojej tuszy. Kiedy szczupły oznacza dla niej fajny, kiedy mówi: „jestem za gruba” (ale także: „mam figurę modelki”), zastanówmy się, czy to nie my sami nieświadomie ją tego nauczyliśmy. Czy na przykład mama wciąż się nie odchudza, czy w domu nie rozmawia się w kółko o cudownych dietach.
A co jeśli cała rodzina jest na diecie np. wegetariańskiej? Albo w domu nie jada się w ogóle słodyczy, albo fast foodów?
Jeśli chodzi o dietę wegetariańską, najważniejsze, by była zrównoważona, czyli dostarczała dziecku wszystkich niezbędnych składników odżywczych. Poza tym, bez względu na to, czy chodzi o zakaz jedzenia mięsa, słodyczy czy pizzy, wiele zależy od tego, jak dziecku go przekażemy i czy ono go zaakceptuje. Ja sądzę, że w większości przypadków lepsze jest np. ograniczanie słodyczy, niż zupełna ich eliminacja. A już na pewno nie powinno dochodzić do takich skrajności, że przedszkolak nie idzie do kolegi na urodziny, bo mama się boi, że dadzą mu tam cukierki. Może lepiej pozwolić na nie od czasu do czasu? Nie możemy bowiem oczekiwać, że dziecko samo będzie w stanie sobie ich odmówić. Zwykle jest odwrotnie – ono szuka okazji, by najeść się zakazanych rzeczy, np. u znajomych otwiera lodówkę i dosłownie rzuca się na szynkę.
A co pani myśli o tym, by nasz trzylatek miał w przedszkolu indywidualną dietę?
Jeśli to nie wynika ze wskazań lekarskich, to jestem temu przeciwna. To rodzi wiele konfliktów. Bywa, że np. rodzice wegetarianie odbierając dziecko z przedszkola wypytują je, co jadło i kiedy słyszą: „kotlecika z talerza Kasi”, złoszczą się, że pani do tego dopuściła. A przecież ona nie była w stanie temu zapobiec. Już lepiej, jeśli mamy taką możliwość, zapisać dziecko do przedszkola wegetariańskiego. Układając dla przedszkolaka indywidualną dietę uczymy go też, że nie musi dostosowywać się do grupy. A czasem budzimy w nim poczucie krzywdy, że jako jedyny w grupie nie może czegoś jeść.